kaloszodizajn :-))))) czyli mariaż obuwnictwa ze sztuką

OK, nazwa może jest „nieco” naciągana, ale dość dobrze oddaje to, o czym chcę napisać.

Najpierw prolog.

Zaczynamy pracę dla bardzo fajnych klientów, Emilii i Roberta, których dom buduje się, a raczej będzie budował się w Łodzi. Od jakiegoś czasu wymienialiśmy maile i telefony (i wpisy na blogu), więc chęć spotkania rosła. W chwili kiedy Emilia i Robert dojrzeli do zrealizowania potrzeby spotkania z nami i rozmowy na żywo, ja już nie za bardzo nadawałam się na wyprawę do Łodzi (ku własnej rozpaczy, bo przeszedł mi koło nosa festiwal). Postanowiliśmy spotkać się więc w połowie drogi i tym sposobem znaleźliśmy się kilka dni temu w Galerii Jurajskiej w Częstochowie. O spotkaniu i jego dalszym ciągu napiszę pewnie przy okazji pisania o powstającym projekcie, więc póki co – tyle wstępu i przedstawiania okoliczności mojej nagłej i niespodziewanej wizyty w Częstochowie, która zaowocowała dizajnem na moich nogach :–)

Po niezwykle przyjemnym spotkaniu w tamtejszym CoffeeHeaven wybrałam się na obowiązkową eksplorację okolicznych sklepów. Zakupy nie należą do moich ulubionych czynności, więc hołduję jednej zasadzie: jeżeli tylko mam zakupowy mood i czuję, że mogę rzucić okiem na cokolwiek – robię to, bo taki stan zdarza mi się dość rzadko. I dodatkowo, jeżeli znajdę coś, co pasuje mi całkowicie, totalnie, wzbudza zachwyt, chęć posiadania i niechęć rozstania to kupuję, nawet jeżeli nie jest w danej chwili niezbędne. Po prostu wiem już, że jeżeli nie kupię, to za chwilę będę żałowała, szczególnie w sytuacji, kiedy sklep oddalony jest od Krk od jakieś grube kilometry. Kierowana taką właśnie motywacją przemykałam alejkami Galerii Jurajskiej i w pewnym momencie wbetonowało mnie w podłogę. Kalosze! Ale jakie kalosze! Kalosze – marzenie. Kalosze mojego życia :–). Trzeba tu nadmienić, że szukałam kaloszy już od dłuższego czasu, pierwotnie miałam nawet zamiar splagiatować Renatkę, która drażniła moje oczy białymi Dieslami w czarne drzewa, ale jakoś się powstrzymałam i szukałam swojego kaloszowego stylu. I całe szczęście. Co prawda w międzyczasie dokonałam zakupu kratkowanej pary, która jednak po pierwszym pojawieniu się na moich nogach wydała mi się totalnie bezjajeczna, ale nosiłam z braku zasługującej na uwagę alternatywy. Do czasu Częstochowy, bo te, które znalazłam są takie:

TAK!!! One są w Keitha Haringa :–) I to nie w abstrakcyjne linie, pieski, czy serduszka, tylko w najbardziej charakterystyczny wzorek Keitha – w ludzi! Mam białe kalosze w czarne ludziki!

A zabawa nie kończy się jak widać na kaloszach, bo wnętrze pudełka i papier jakim pudełko jest wyłożone są w ten sam wzorek, tylko ludziki są dużo mniejsze :–)
Jestem zachwycona a Marcin płacze ze śmiechu…

Oczywiście wiedziona kaloszowym impulsem wylądowałam na stronie Keitha Haringa, a właściwie fundacji jego imienia i znalazłam kilka wnętrzarskich pomysłów, którymi wkrótce będę chciała kogoś uszczęśliwić, albo uszczęśliwię nimi siebie i Marcina.
Oto dwa z nich:

Pozostałe też są naklejkami albo plakatami, w tym samym graficznych sznycie – dla mnie bomba!

Pozdrawiam :–)

Tags:

2 komentarze to “kaloszodizajn :-))))) czyli mariaż obuwnictwa ze sztuką”

  1. Bianka Says:

    u ha ha ha ha ha Martyna ma pościel w kolorowe ludziki Keitha Haringa, a ja mierzyłam te kalosze tydzień temu :-)

  2. Ola Wołczyk Says:

    no proszę – to się nazywa porozumienie, Moja Droga :-)