dzieciodizajn – stokke xplory

Słowo się rzekło – dziś będzie o dizajnerskiej rzeczy dla dziecka, konkretnie – o wózku.

Dla wyjaśnienia dodam, że nie należę do tych kobiet w ciąży, które są całkowicie skoncentrowane na swojej roli – obecnej i przyszłej. Nie zmienił mi się charakter, nadal rzadko wzruszam się na widok małych dzieci, nie używam zdrobnień, dostaję dreszczy czytając na forach określenia typu „brzuszek”, „maluszek”, pępuszek”…brrrr….(ok, przyznaję, czytam różne www i fora, a konsultacje z doktorem Google stanowią istotną dla mnie część zdobywania wiedzy o czekającym mnie życiu). Moje życie nadal składa się z wielu różnych elementów a ja sama nie zaczynam składać się wyłącznie z dziecka, jakie niedługo się urodzi. Piszę to po to, żeby uspokoić wszystkich tych, którzy znając mnie wcześniej (odnoszę wrażenie, że czytelnikami mojego bloga są głównie znane mi osoby :–), mogliby poczuć się nieco zdezorientowani moimi „dzieciodizajnowymi” wpisami – to, że piszę o fajnych rzeczach dla dzieci, nie znaczy, że nie interesuje mnie nic innego. Po prostu – Agata będzie potrzebowała paru akcesoriów. Muszę je kupić, więc wolę, żeby były ciekawe. W sklepach jest jak jest, więc trzeba szukać. Udało mi się znaleźć parę fajnych rzeczy, więc napiszę o nich, bo się z nich cieszę.

Dziś będzie o podstawowym elemencie wyposażenia dziecka – o wózku.

Temat wózka zaczęłam eksplorować jakieś dwa miesiące temu, kiedy zorientowałam się, że nie wszystkie są takie same. Wierzcie mi, można tak bardzo nie zwracać uwagi na jakąś rzecz, żeby żyć w przekonaniu, że jest jeden, góra dwa modele wózków dziecięcych. Trzy lub cztery kółka, różne kolory, dziecko w środku. Żadna filozofia.

O tym, w jak wielkim byłam błędzie przekonałam się po pierwszej wizycie w sklepie, gdzie stały niezliczone rzędy pojazdów o dziwnych kształtach, funkcjach i opcjach dodatkowych. Pojechaliśmy tam z Marcinem i uciekliśmy szybciej niż dostaliśmy się do środka. Szybka dyskusja samochodowa i mieliśmy gotowy pomysł – nie będziemy się wysilać – kupimy to, co Dorota. Zadzwoniłam do Doroty, dowiedziałam się, jaki ma wózek i teoretycznie temat przestał istnieć. TEORETYCZNIE. Nie byłabym sobą, gdybym nie sprawdziła :–) Zaczęłam szukać u wujka Googla i okazało się, że wózki są ładne i brzydkie, ciężkie i lekkie, poręcznie i nieporęczne, psujące się i takie które może trochę mniej… Ratunku!!!

Pojechaliśmy do kolejnego sklepu. Mąż wzniósł się na wyżyny cierpliwości, bo nie lubi kiedy zmieniam podjęte już decyzje. Ja byłam nafaszerowana internetową wiedzą o tym, jakie parametry powinien spełniać pojazd idealny, Marcin – wręcz przeciwnie. Weszliśmy do hali pełnej foteli, gondol, hamulców, resorów, toreb, dachów. Ogarnęła mnie rozpacz. Rozejrzałam się wokół i zobaczyłam mojego męża stojącego przy czymś takim:

„Ten” – usłyszałam. I zamarłam. To COŚ wyglądało jak kosz z hipermarketu i zdecydowanie nie przypominało jakiegokolwiek innego wózka. Nie podobało mi się i byłam przekonana, że nie spełnia połowy z listy moich kryteriów (tak, tak, wtedy miałam już listę ;–). „Ten nie” – usłyszał Marcin i zaczęliśmy oglądać inne.

Nie będę opowiadać Wam całej historii. Nadmienię tylko, że we wspomnianym wyżej sklepie byliśmy pięć razy (i ja jeszcze dodatkowe dwa – sama –  w tajemnicy przez mężem ;–) Złożyliśmy i rozłożyli chyba wszystkie dostępne modele, sprawdziliśmy wszystkie resory, kolory, wymiary, kilogramy, uchwyty, pojemniki i nie pamiętam co jeszcze. Doprowadziliśmy (uczciwie pisząc –  ja bardziej) do rozpaczy co najmniej trzech sprzedawców, którym jestem bardzo wdzięczna za wysiłek włożony w zatuszowanie chęci zamorodowania nas lub natychmiastowego porzucenia pracy. Jestem też bardzo wdzięczna Marcinowi, że wytrzymał ten proceder i nie porzucił mnie pomiędzy analizą adapterów do foteli samochodowych a zastanawianiem się, czy baza do auta powinna mieć wyświetlacz czy wystarczy dioda sygnalizująca poprawność montażu.

Wyselekcjonowaliśmy 10 wózków (na ostatniej pozycji, żeby nie robić przykrości Marcinowi, umieściłam bez przekonania, wspomniany wyżej koszyk z hipermarketu). Przygotowałam plik w excellu (!), gdzie wypisałam oczekiwane parametry według hierarchii ważności i punktowałam każdy z testowanych modeli. Dodatkowo miałam już za sobą konsultacje ze znajomymi użytkownikami różnych wózków i zaczęło do mnie docierać, że każdy potrzebuje czegoś innego. Na 8 przepytanych osób każda zwracała uwagę na inne parametry i zachwalała swój wybór jako idealny. Zaczęłam popadać w lekki obłęd. Cała procedura trwała już chyba z trzy tygodnie a ja nadal nie wiedziałam co wybrać. Miałam wielką potrzebę zamknięcia tematu, bo zaczęłam już wkurzać samą siebie, co rzadko mi się zdarza.

Przeanalizowałam mój wspaniały plik odrzucając opinie wszystkich konsultantów. I wiecie co wyszło? Oczywiście najlepszym dla nas wyborem okazał się Stokke… Mąż triumfował, ja spuściłam uszy po sobie i zaczęłam przyglądać się temu dziwnemu czemuś. Fajne to jest. Nietypowe, bardzo funkcjonalne (co można było przewidzieć, znając kraj produkcji – Skandynawowie raczej  nie popełniają niefunkcjolnalnych projektów) i…ładne.

I co tu dużo pisać – kupiliśmy Stokke :–) Marcin do dzisiaj się ze mnie śmieje.

Popatrzcie, jak nasz wybór wygląda w detalach:

To jest wersja z siedziskiem spacerowym, które można ustawiać przodem i tyłem do kierunku jazdy (wydało mi się to ważne, bo wolałabym widzieć Agatę, kiedy będę chodzić z nią przez kilka godzin a ona nie będzie jeszcze w fazie kiedy świat stanie się ciekawszy od matki). Dodatkowym atutem jest możliwość regulacji wysokości zamocowania siedziska (gondoli z resztą też), dzięki czemu wózek może pełnić funkcję zapasowego krzesełka do karmienia, np. w restauracji lub na wyjeździe i dodatkowo nie zmusza mojego wysokiego męża do ciągłego schylania się, co zdyskwalifikowało najpoważniejszego konkurenta Stokke, czyli wózek Bugaboo.

Na zdjęciu powyżej dzieciak jedzie przodem i jak widać, wszedł już w fazę, kiedy słupek z przyciskami jest dużo bardziej fascynujący od ojca… I dobrze, że nie musi poznawać świata z perspektywy kolan dorosłego człowieka (zastanawialiście się kiedyś co widzi małe dziecko? – spróbujcie pobyć przez chwilę z oczami na wysokość 90cm…)

Tutaj coś, co aktualnie fascynuje mnie najbardziej – zestaw zimowy. Agata urodzi się w zimie, więc perspektywa korzystania z przyczepionych do uchwytu wózka futrzanych wielkich rękawiczek z kieszeniami na telefon, klucze itp. wydaje mi się niezmiernie kusząca. Do tego cały wózek jest opakowany w futro z nieprzemakalną powłoką, więc dziecku też chyba jest w tym przyjemniej.

Ja wybrałam biały zestaw zimowy, bo wózek mamy czarny, więc wszystko razem ładnie się będzie komponowało :–):

Popatrzcie jeszcze na takie coś:

Prawda, że potrzebne? ( ;–) ) Ja uznałam to za rzecz niezbędną i właśnie ten uchwyt przesądził o zakupie :-DDD. Serio.

Oczywiście ważne było też składanie wózka i fakt, że mieście się idealnie do bagażnika mojego obecnego auta:

Tyle o Stokke Xplory. Następnie dzieciodizajnowe wpisy będą o innych rzeczach, które wybierałam lub wybieraliśmy już duuuużo spokojniej.

Miłego dnia, jest sobota, 7:02, więc zaczynam start o poranku.

Tags: ,

14 komentarzy to “dzieciodizajn – stokke xplory”

  1. Marta Says:

    stokke fajny – u nas odpadł w przedbiegach z uwagi na brak amortyzacji…

  2. Ola Wołczyk Says:

    A my stwierdziliśmy, że skoro raczej poruszamy się po krzywych bo krzywych ale jednak chodnikach to zaryzykujemy. Spotkałam niedawno pania wyprowadzającą stokke na spacer i zapytałam jak jej się go używa. Polecała, ale kto wie dlaczego? Może chciała mieć kolejnych towarzyszy niedoli? W każdym razie stokke jest już nasz i klamka a raczej wózek zapadł. Teraz eksploruję rynek przewijaków, wanien, łóżek i kołysek… Ehhh…

  3. emi Says:

    hmm, stokke też ma miłe łóżeczka, a http://leanderdesign.com/en/frontpage?:) pozdrawiam

  4. Ola Wołczyk Says:

    tak, widziałam łóżeczko stokke i BARDZO mi się podoba. ono ma tylko jedną wadę – cena zwala z nóg. komplet dla dziecka do ok. 2 roku życia (łóżeczko „rośnie” z dzieckiem”)to wydatek ok 3500zł, więc nie ukrywam, że wymiękliśmy…obawiam się że wygra nieśmiertelna ikea :–) pozdrawiam!

  5. emi Says:

    no fakt, pooglądać miło za to…
    my kupilśmy proste drewniane z całkiem miłym efektem. na ikei sparzyłam się w temacie łóżek rosnących z dzieckiem. mają dzielone materace, mało wygodne dla uzytkownika, który raczy ruchem cyrkla zmieniać położenie. boki za wysokie względem materaca, więc trykał się o nie siniąc kończyny. pozdrawiam i udanych poszukiwań życzę:)

  6. Ola Wołczyk Says:

    my chyba wybierzemy zwykłe „nierosnące” białe (ikea). Materac kupimy gdzie indziej (w sklepie gdzie nabyliśmy stokke, bo staram się zrekompensować sprzedawcom nadmiar pracy włożonej w sprzedaż wózka ;–). Oglądałam białe łóżeczka firmy Klupś, ale jednak bardziej pasuje nam Ikea – jest prostsza i bez dekoracji, a Klupsiowi zdarza się coś podfrezować czy wyłukować, a my tego nie lubimy :–) Teraz moim największym zgryzem jest przewijak, bo oferta jest raczej monotonna – wszystkie dostępne (i przystępne cenowo) modele pokryte są dużą ilością misiów, chmurek, piesków i innych stworów, do tego dominują kolory różowe, błękitne, beżowe i inne z gamy pasteli, co wyklucza z marszu dokonanie przez nas zakupu. Biały ikeowski przewijak z tej samej serii co łóżeczko nie ma niestety kółek i jest dla mnie trochę za wysoki, więc gdybyśmy dokręcili kółka, musiałabym stać na palcach… Ehhh, dlaczego dla dzieci produkuje się (w Polsce) wszystko w takie infantylne wzorki? Przecież dziecku wszystko jedno, a ja wolałabym patrzeć na coś ładnego niż kupić i czekać z niecierpliwością, kiedy będę mogła to w końcu wyeksmitować z domu… Pozdrawiam serdecznie!

  7. maja Says:

    hmmm, miałam okazję prowadzić (po chodnikach, parkach i lesie) bugaboo i stokke i muszę stwierdzić, że bugaboo o niebo lepszy, przede wszystkim ze względu na świetną amortyzację, której stokke praktycznie nie ma (wbrew pozorom na chodniku też jest potrzebna) oraz lepsze prowadzenie, świetne wręcz! Stokke ma mikroskopijną gondolkę…
    Pani polecała, bo pewnie głupio jej było wypalić, że wydała kilka dobrych tysięcy na wózek, a w konsekwencji dosyć średniacko wypada.
    Zdaje się też, że w stokku nie da się spacerówki położyć poziomo, a dzieci na spacerku lubią sobie pospać.
    Ja mam wózek jeszcze innej firmy, niemieckiej, też niezły, przede wszystkim dlatego, że jest bardzo zwrotny i ma wąski rozstaw kół, co liczyło się przy naszej mikro-windzie.

  8. Karolina Says:

    Ja mam podobny dylemat – Stokke czy Bugaboo, też zrobiłam zestawianie i niestety zalety jednego i drugiego uzupełniają się w taki sposób, że w połączeniu tych dwóch wózków dopiero znalazłm produkt idealny. Napisz proszę jak już zaczniesz używać Stokke jakie są jego zalety i wady.
    Ps: zestaw zimowy jest niesamowity!!!!!! Widziałam, dotykałam ahhh.

  9. Anna Says:

    witam, mam pytanie. Czy kupiliście wozek stokke z kolekcji 2010 czy starszy? Pytam dlatego, bo ja mam ten starszy a chcialam kupic do niego zestaw zimowy a nie wiem czy bedzie pasował. prosze o odp. pozdrawiam.

  10. Ola Wołczyk Says:

    my kupilismy 2010. ale zastanow sie nad winterkitem, bo jak zobaczylam go na zywo to stwierdzilam, że na jednak nie jest wart 1200zł… ładnie wyglada na zdjeciach a na zywo jest duuuużo gorszy niestety. moim zdaniem nie warto. pozdrawiam

  11. Magda Says:

    Wiem, że piszę już po czasie… Ale nie moglam się powstrzymać :)
    Jako użytkowniczka Stokke już przy drugim dziecku zostawilam sobie ten wozek w bagażniku na wyprawy po centrach handlowych z idealnie gładką podłogą, a na co dzień używamy wózka z dużymi, pompowanymi kołami – phil&teads. Dlatego jestem ciekawa, czy na waszych wiejskich dróżkach sprawdzi wam się Stokke – bo nam nie sprawdził się nawet na wiejskiej, osiedlowej kostce bauma… :(

    A co do łóżeczka… Znasz bednest? Kocham go za desing, chociaż moje dziecko nie przespało w nim wciąż jeszcze ani jednaj nocy, bo koncepcja kontinuum wygrała ;)

    pozdrawiam
    mama Toli i Kaliny

  12. Ola Wołczyk Says:

    Na wiejskich na pewno się nie sprawdzi, ale w Butter jest idealny asfalcik (takie było podstawowe kryterium wyboru działki, bo nie lubimy jeździć po dziurach :-) )
    Bednest znam, super jest ale cena nas zabiła, więc Agata śpi w białym ikeowskim łóżeczku za 300zł i jest jej wszystko jedno :-)

    pozdrawiam!

  13. Magda Says:

    Tak, malutkie dzieci mają to do siebie że im wszystko jedno. Umówmy się, że to my się tym ekscytujemy ;)

  14. Ola Wołczyk Says:

    :-)