Hello Gienek! czyli weekend w Galery69
Urodziny mam dopiero za kilka dni i nadal czuję się związana z informacją, że mam 31 lat, jednak prezent dostałam już w zeszły piątek. Kilka dni wcześniej mąż powiedział mi, że jedziemy na Mazury. I tyle. Pomysł wydał mi się hmmm…niekonwencjonalny, biorac pod uwagę odległość, porę roku, aurę, temperturę i fakt rekordowej długości zalegania pokrywy śnieżnej, ale co tam. Niech się dzieje co chce.
Wyruszylismy wczesnym rankiem. Założyłam, że do Warszawy będzie klasycznie po polsku, a potem już lepiej – pięknie,biało, dziko…
(ostatni raz odwiedziłam Mazury śpiąc na siedzeniu pasażera auta mojej siostry i było to jakieś pięćset lat temu)
Dziko oczywiście nie było. Wręcz przeciwnie – zobaczcie, czym można dostać się na Mazury:
W końcu, po wszystkich podróżnych przygodach (nie zadążyłam niestety zrobić zdjęcia reklamie przydrożnego baru o wdzięcznie brzmiącej treści „Dziś flaki”) dotarliśmy na miejsce. I…odlot.
Galery69 to hotel prowadzony przez bardzo ciekawych ludzi. Zaprojektowali go i urządzili sami, włanoręcznie wykonali meble a teraz zajmują się uatrakcyjnianiem życia swoim gościom.
Z zewnątrz wygląda tak:
Jest więc minimalizm, drewniana elewacja, brak okapów – czyli wszystko na swoim miejcu (tzn. w pojęciu osoby aktualnie skrzywionej na punkcie takich detali z powodu bycia w trakcie oczekiwania na pozwolenie na budowę własnego domu :-)
To duże białe pole widoczne przez bramę wjazdową to…zamarznięte na kość Jezioro Wulpińskie, po którym za chwilę będę jeździć na łyżwach, grać w nocy w curling i chodzić na piechotę do odległej wyspy.
Weszliśmy do środka i uzałam, że jest nieźle:
A potem było już ŚWIETNIE!:
Wyobraźcie sobie, że 10m od tych wielkich szyb zaczyna się jezioro…mmmmm….
Większość mebli Galery69 wykonana jest przez właścicieli hotelu. Materiałem dominujący jest sklejka. Charakterystyczne są widoczne na zdjęciu powyżej żeberkowe multiplikacje sklejkowych płaszczyzn tworzące oparcia i siedziska krzeseł. I można spierać się, czy takie meble są ładne, czy brzydkie – mnie osobiście średnio się podobają – jednak jednego nie można odmówić temu wnętrzu: jest do bólu konsekwentne i spójne. W każdym detalu, od pokrywki kosza na śmieci z uchwytami-odwiertami na palce przez sklejkowe opakowania kart do otwierania pokoi po najfajniejszą, jaka dotychczas widziałam identyfkację wizualną – widać rękę właścicieli.
Zobaczcie jak opisali pokoje i inne pomieszczenia:
Oni je naprawdę OPISALI!!! Jak to zobaczyłam, zaczęłam biegać po hotelu z aparatem i robić zdjęcia wszystkim napisom, więc cieszcie się, że pokazuję tu tylko trzy z nich :-)
Uważam, że wygląda to fantastycznie i cudownie pasuje do charakteru miejsca i ludzi, którzy je stworzyli (spędziliśmy z właścicielami pół soboty, więc mogę coś na ten temat powiedzieć).
W każdym zakamarku Galery 69 czai się jakiś genialnie prosty pomysł.
Zmierzam teraz powoli do sedna sprawy, czyli do wyjasnienia dlaczego zatytułowałam ten wpis tak a nie inaczej.
Popatrzcie, co zobaczyłam po wejściu do pokoju:
Białe ściany, sklejkowe i drewniane proste meble. Surowy, pomalowany na biało sufit (właściwie goły strop).
A na suficie….Hello Gienki!!!
I możecie się dzwić, że skręciło mnie z zazdrości, że to nie ja wymyśliłam te delikatne lampeczki zrobione z kawałka kabla w przeźroczystej otulinie, kostki i zwykłego, najbanalniejszego na świecie halogenu, ale to naprawdę wygląda wspaniale. I pasuje do wnętrza tak dobrze, że trudno wyobrazić sobie w ich miejscu cokolwek innego. Oczywiście wyknoałam Hello Gienkom! (aha, to ja je tak ochrzciłam, możliwe, że nazywają się jakoś inaczej albo wcale miały jescze nazwy) małą sesję zdjęciową balansując na jednej nodze na prostym zydelku z bielonego jesionu, więc poniżej zamieszczam jeden portret:
Prawda, że jest śliczny?
A tu jeszcze kilka zdjęć z różnych wnętrz Galery 69:
Tu też lobby bar, przez przeszkloną ladę widać jezioro.
Inne ujęcie baru – na ścianach obrazy, bo – zgodnie z nazwą – hotel jest galerią (można kupować).
Sala klubowa – miejsce dla palących.
Sala klubowa, wszystkie elementy made by & designed by Żółtowscy.
A tutaj najpiękniejsza część hotelu – strefa basenu i sauny, do prywatnej rezerwacji, czyli korzystania bez towarzystwa innych gości hotelowych:
A w szatni basenu – kolejny zachwycający gadżet:
Dołączę go do planowanej przeze mnie kolekcji wieszaków na ubrania – łańcuch i zwykłe „szafowe” , drewniane ramiączka. (Tiszert męża – nie jest integralną częścią projektu ;-)
I wszystko byłoby wspaniale, opisy detali mogłabym mnożyć w nieskończoność, bo zdjęć mam sporo, jednak napiszę tym razem o czymś, co spowodowało, że nie do końca polecem Galery69.
Otóż ten dizajnerski i wyjątkowy hotel ma obsługę, delikatnie pisząc, z innej bajki i epoki… Pani w recepcji udziela błędnych informacji, pani w restauracji odpowiada na „dzień dobry” z miną sugerującą mocne niewyspanie i brak enuzjazmu do pracy, basen działa według skomplikowanego niejasnego regulaminu…ehhh…
I jak tu uniknąć porównania do pierwszego z brzegu hotelu w Alpach, np. zupełnie prostego pensjonatu w Kaprun, gdzie właścicielka, wiedząc, że wracamy po tygodniu trekkingu wokół Grosglocknera i raczej będziemy w stanie lekkiego demobilu, zostawiła nam (na drzwiach zewnętrznych!!!) przyklejony do drzwi list z miłym przywitaniem, kluczem do hotelu (byliśmy jedynymi gośćmi) i informacją, że przygtowała dla nas saunę i jacuzzi…
Czy do nas nie mogłaby w końcu dotrzeć cywilizacja? W wersji z uśmiechami, miłymi rozmowami i okazywaniem radości. Wtedy chciałoby mi się wrócić do Galery69 tak samo jak do Miramonte…
Pozdrawiam Justynę i Adama z Gdyni i Magdę i Piotrka z Łodzi i dziękuję za wspólne emocjonujące przeżycia na quadowym kuligu. Siniaki na łydce i tyłku są miłą pamiątką lądowania nie tylko w zaspach :-)
P.S. śniegu było naprawdę sporo…